Spektakl "Linia powrotu"

2012-10-17

Spektakl

10 listopada 2012 roku
godz. 18:00
wstęp 10 zł

Spektakl "Linia Powrotu"

Reżyseria: Piotr Borowski
Aktorzy: Piotr Aleksandrowicz, Waldemar Chachólski, Martina Rampulla, Gianna Benvenuto


Kiedy myślę o swoim dzieciństwie widzę siebie, jako małego chłopca bawiącego się na ruinach warszawskiego getta. Wtedy dla mnie, dzieciaka, przeszłość niewiele znaczyła. Miałem dość kłopotów z sobą samym, zawężonym, nieśmiałym, transformującym swoje otoczenie, zwłaszcza rodzinę, w swoją wyimaginowaną baśń.
Wyobrażałem sobie, że jestem Arielem, lotnym duchem, a moja rodzina przeróżnymi postaciami z „Burzy" Szekspira - a to za sprawą jednej z kilku książek, która z niewiadomych powodów znalazła się w moim domu.
Ariel zlał się ze mną i najbardziej we mnie utkwił. Był zwierciadłem mojego życia, moim daimonionem, a Burza Szekspira zarówno sposobem rozumienia świata jak i schronieniem.
Dorastałem. Byłem ambitny, potrafiłem poprowadzić ludzi w podróż, która budziła we mnie większy zachwyt niż wydźwignięte z morza budowle Wenecji, Mediolanu czy Neapolu. Zebrałem podczas podróży najciekawsze wypowiedzi, doświadczenia, pieśni i rozmowy dotyczące pięknych świąt i procesji.
Rozszyfrowywałem pozostawione nam po starożytnych baśnie i mity by spod owych hieroglifów odsłonić tajemną, niewyczerpaną mądrość, której tchnienie, niczym, zza jakiej zasłony nieraz wyczuwałem.
Pisząc próbowałem stwarzać formę głęboką, prawdziwą, duchową formę dramatu, o której nie można było powiedzieć, że porządkuje treść, ponieważ miała ja przenikać, dźwigać wzwyż, tworząc poezję i prawdę zarazem.
Przedrzeć się do wolności, przekroczyć siebie, dać temu wyraz tak w treści jak i w formie; to była moja obsesja i plan podstawowy.
Czułem się wygnańcem, obcym, niedbającym o przyszłość. Pragnąłem tej jednej rzeczy - i niech mi będzie wybaczone: chciałem odczuwać całe istnienie niby jakąś wielką jedność, tak by nie było sprzeczności pomiędzy światem duchowym i fizycznym, czy pomiędzy uprzejmością i brutalnością, sztuką i barbarzyństwem, samotnością i życiem towarzyskim. We wszystkim chciałem czuć obecność natury, a w całej naturze siebie.
Któregoś dnia, jak to się mówi, życie chwyciło mnie w swoje ramiona; by chronić swoją pracę, swoją wolność, siebie, oddałem matkę do domu starców. Przez 10 lat patrzyłem jak umiera, a ja z rodzeństwem zatracałem się w kłótniach nad jej istnieniem. Wpadaliśmy w obłęd przekrzykując się w swoich racjach, ale tak naprawdę, w moim wypadku, chodziło o umycie rąk od odpowiedzialności...
Traciłem w sobie czystość Ariela, tę drogę przebywałem stając się Antoniem, mroczną postacią „Burzy" Szekspira, rzuconym na bezludną wyspę.

Mijały lata, w których następowało spustoszenie mojej duszy. Głód własnego przeżywania wolności, jak wiele innych pragnień, grawitował ku egocentrycznej wizji, w której rozumienie świata opierało się na przekonaniu, że zasługuje się w życiu na coś lepszego. Nie zdobyłem się na rekolekcję, na uświadomienie sobie, że jestem w sidłach demonów.
Któregoś dnia odebrałem na telefonicznej sekretarce wiadomość, że matka umarła.
W nocy przed pogrzebem, nad naszym miastem rozszalała się burza. Idąc za trumną, ktoś zapytał: - Słyszałeś burzę? A ktoś inny odpowiedział: - Kiedyś to były burze, z piorunami, drzewa wyrywało, ulice zamieniały się w rzeki, pod Płockiem tamę przerwało. A teraz pól godziny i po wszystkim.

Czułem, że ktoś nas wymyślił, że rozgrywa się we mnie pierwsza scena „Burzy" Szekspira i że zostałem wrzucony na „bezludną wyspę". Czułem, że coś we mnie chce abym przypomniał i niejako powtórzył, w samotności, dla siebie, swoje życie.
I nagle przeszłość nabrała dla mnie swoistego koloru i przemówiła swoim ciężarem.
Zobaczyłem naiwnymi oczami dziecka, utraconą wrażliwością.
„Przezwyciężyć zachowując...", o to zapewne chodzi w moich wysiłkach zbliżania się do przeszłości".


W tym tygodniu polecamy